Drukuj  

Rozmowa Anny Bikont z Dariuszem Libionką na łamach Gazety Wyborczej


Rozmowa Anny Bikont z Dariuszem Libionką na łamach Gazety Wyborczej

01.10.2012 10:20:11



Na łamach weekendowego magazynu Gazety Wyborczej Anna Bikont rozmwaia z Dariuszem Libionką o dziejach Żydowskiego Związku Wojskowego i związanych z nimi manipulacjach
 


Niespotykany wysyp kombatantów
Anna Bikont
Gazeta Wyborcza, 2012-09-28

Im dalej od wojny, tym więcej bohaterów. Czasem nawet takich, którzy być może nie istnieli. Prawdy i mity na temat historii Żydowskiego Związku Wojskowego przedstawia Dariusz Libionka

Anna Bikont: Zanim ukazała się książka ''Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze'', której jest pan współautorem, niewiele było wiadomo o Żydowskim Związku Wojskowym, który walczył w powstaniu w getcie warszawskim wiosną 1943 r.

Dariusz Libionka: Problem w tym, że Żydowski Związek Wojskowy nie istnieje we własnej narracji. Prawie nikt z niego nie przeżył, piśmienne świadectwa z tego kręgu przynoszą tyle odpowiedzi, co pytań. A może nawet pytań jest więcej.

Poza strzępkami prawdziwej historii ŻZW jest druga, tym razem bogata - historia fałszerstw.

- Chociaż to wcale nie była wielka mistyfikacja. Jeden człowiek, Henryk Iwański, czterdziestoparolatek, który ma budkę z ciuchami na ulicy Grójeckiej w Warszawie, pojawia się w 1948 r. w Żydowskim Instytucie Historycznym. Rok później składa tam relację o dostarczaniu broni, o wyprowadzeniu jakiejś grupy Żydów z getta w czasie powstania. A wszystko poświadczone podpisami kilkunastu osób w obecności notariusza. Nazwa Żydowski Związek Wojskowy jeszcze się tam nie pojawia.

Ale skąd on wziął tę historię? Musiał coś wiedzieć, mieć jakieś zahaczenie.

- Prawdopodobnie miał jakiś kontakt z gettem, najpewniej szmuglował żywność, być może handlował bronią. Po wojnie kręcił się przy związkach kombatanckich, podawał się za kapitana, uczestnika Powstania Warszawskiego, ale nie był w stanie dostarczyć żadnych papierów. Wszedł w struktury Świadków Jehowy, przedstawiał się tam jako magister filozofii. Tak świetnie sobie poradził, tak awansował w hierarchii, że został aresztowany w ramach akcji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przeciw Świadkom Jehowy w 1950 r.

Oskarżony o udział w międzynarodowej grupie szpiegowskiej w przededniu procesu zaczął symulować amnezję wywołaną kontuzją odniesioną w Powstaniu Warszawskim, ale nie udało mu się zmylić psychiatrów. Na podstawie idiotycznych zarzutów przesiedział prawie trzy lata. Nie był to dla niego czas całkowicie stracony, bo potem grał tą kartą, odpowiednio ją modyfikując - miał być represjonowany za przynależność do AK.

Aż przerzucił się na pomoc Żydom?

- Na podstawie jego opowieści dyrektor ŻIH-u Bernard Mark wydał mu odpowiednie zaświadczenia. On się z tym zgłosił w 1956 r. do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, do Jana Mazurkiewicza ''Radosława'', byłego szefa Kedywu, Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK. Z kwitami stamtąd, gdzie miał swoją działalność już mocno poświadczoną, wrócił do ŻIH-u, po kolejne poświadczenia swoich zasług. Prosty mechanizm.

Czytałam list, który Iwański wysłał po wojnie do Izraela, do Cywii Lubetkin i Antka Cukiermana z Żydowskiej Organizacji Bojowej, ŻOB-u. Pisał, że wszyscy zapomnieli o Żydowskim Związku, zapomnieli o nim, a przecież wtedy w kanałach, gdy przedzierał się z pomocą walczącemu gettu, zginęło jego dwóch synów i brat. Przejmujący był ten list.

- Iwański raz podawał, że zginęło mu dwóch synów i jeden brat, innym razem, że jeden syn, potem, że dwóch synów, dwóch braci i ojciec. Z ankiet personalnych wynika, że miał tylko córkę. I nic nie wskazuje na to, by on sam, czy ktoś z jego rodziny, walczył w getcie.

Jego opowieść stale obrastała w nowe szczegóły: oto był ojcem założycielem Żydowskiego Związku Wojskowego; przez jego mieszkanie przeszło 5 tys. Żydów przerzucanych na tzw. aryjską stronę; wykonywał wyroki śmierci na szmalcownikach i konfidentach gestapo; dowodzony przez niego oddział zbrojny wdarł się do getta od ''aryjskiej strony''; jego najbliższy przyjaciel i towarzysz walki, komendant ŻZW Dawid Moryc Apfelbaum umarł na jego rękach na pl. Muranowskim; on sam został w powstaniu ciężko ranny.

Wokół Iwańskiego pod koniec latach 50. pojawia się kilkunastu ludzi, Polacy i Żydzi, którzy razem z nim zaczynają snuć tę opowieść i tworzą razem struktury konspiracyjne. Na papierze oczywiście. Tej ich opowieści nie można z niczym konfrontować - nie ma świadków, nie ma dokumentów.

Jak pan sobie ich wyobraża? Jako grupę hochsztaplerów, którzy popijając wódkę, wymyślają na wesoło te historie? Czy też narracja ich ponosi i zaczynają sami wierzyć w fikcję?

- Nie wiem, jak się to odbywało. Wiadomo tyle, że oni sobie poświadczają nawzajem swój udział i ta narracja zaczyna żyć własnym życiem. W pewnym momencie pojawia się w tym towarzystwie Tadeusz Bednarczyk, pracownik biurowy spółdzielni szewskiej, który dopisuje się do ich opowieści, publikuje i stara się tymi swoimi publikacjami zainteresować Izraelczyków. Z powodzeniem.

W 1962 r. przyjeżdża z Izraela dziennikarka Chaja Lazar, niedługo później jej mąż Chaim. Przed wojną był działaczem wileńskiego Betaru, młodzieżowej organizacji podległej prawicowej partii syjonistycznej, która utworzyła w getcie Żydowski Związek Wojskowy. Lazarowie chcą upamiętnić walkę swoich ludzi. Spotykają się z osobami, które by chciały pomóc, ale niewiele wiedzą, czyli z prawdziwymi członkami polskiej konspiracji. Aż ich przewodnikiem staje się Bednarczyk, który prowadzi ich do Iwańskiego. Bednarczyk miał sporą wiedzę o sytuacji w getcie, bo do chwili ''wielkiej akcji'' likwidacji getta w 1942 r. jako pracownik urzędu podatkowego gościł tam często. W jednym z opracowań ocalałych w archiwum kronikarza getta Emanuela Ringelbluma mowa jest o Bednarczyku - bardzo niepochlebnie.

Chaim Lazar pisze książkę ''Muranowska 7'' - tam była siedziba ŻZW. Jaka jest jej wartość?

- Lazarowie włączyli do relacji zebranych w Izraelu wymyślone historie, które usłyszeli w Polsce. Nie mieli wielkich szans w konfrontacji z hochsztaplerami. W ich historiach było wszystko, czego Izraelczycy potrzebowali do upamiętnienia, a izraelska prawica do walki politycznej: że istniała organizacja bojowa w getcie założona przez prawicę, na dodatek była pierwsza i miała większy potencjał niż powszechnie znana Żydowska Organizacja Bojowa, gdzie działali Mordechaj Anielewicz, Cukierman, Marek Edelman.

Zmyślenia uzyskują prawo obywatelstwa w Polsce, potem w Izraelu i w całym świecie. Po ukazaniu się książki Lazara władze polskie wręczają Iwańskiemu srebrny krzyż Virtuti Militari z okazji 20. rocznicy powstania w getcie. Iwański stara się o medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, dostaje go razem z żoną. Odbiera go w 1964 r. wraz z Ireną Sendlerową i Władysławem Bartoszewskim, prasa pisze tylko o Iwańskim. Później jeszcze medal dostanie jego brat i bratowa.

Bednarczyk do końca życia starał się o medal, ale mu się nie udało. Był mniej sprytny niż Iwański, nie ukrywał, że chodzi mu o pieniądze, już małżeństwo Lazarów odnotowało jego pazerność. Był przesłuchiwany w związku z kontaktami z Lazarami przez SB i zaraz oddał się do jej usług. Wyczuwając nadchodzący czas państwowego antysemityzmu Moczara, zaproponował SB współpracę. Trwała dość długo. W rozpracowaniach SB na temat Kazimierza Moczarskiego znalazłem raport Bednarczyka, obrzydliwy tekst. Bednarczyk był zresztą już zaraz po wojnie pracownikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, został wyrzucony dyscyplinarnie. A Iwański też gorliwie donosił.

Na początku lat 70., kiedy się okazuje, że Iwański jest doceniany, a on nie, Bednarczyk wypowiada mu wojnę i zaczyna bombardować Izraelczyków informacjami o kłamstwach Iwańskiego. W czasie kampanii antysemickiej 1968 r. Bednarczyk wypisuje artykuły o niewdzięczności żydowskiej. Zgłasza się do ambasady Iraku, przedstawiając się jako profesor i oferując cykl wykładów na Bliskim Wschodzie na temat Żydów. Dowiaduje się o tym SB, ma swojego informatora w ambasadzie. Uznaje, że Bednarczyk przeholował, a także, że stracił zaufanie w środowisku żydowskim, które miał inwigilować. SB rezygnuje z jego usług.

Ale wymyślona historia ŻZW toczy się dalej jak kula śniegowa. Rozsiani po świecie Żydzi tworzą apokryficzne opowieści, w których czerpią z niej całymi garściami.

- Czerpią z całego piśmiennictwa o getcie. Kilka jest opowieści ludzi, którzy przeszli przez warszawskie getto, a potem po latach, już jako starsi panowie, dopisali siebie do kluczowych epizodów z historii powstania.

Jack Eisner z Nowego Jorku opisał, jak razem ze swoją dziewczyną w dniu powstania wywiesił żydowski sztandar na Muranowskiej i wyruszył kanałami do akowców, żeby dołączyć biało-czerwoną flagę. Strzegł obu sztandarów na dachu, brawurowo zabijając esesmanów i kochając się ze swą dziewczyną pod poszarpanymi sztandarami. Opisał, jak wcześniej, we wrześniu 1939 r., zestrzelił niemiecki samolot z karabinu znalezionego przy zabitym żołnierzu. A miał wtedy 13 lat! W tym miejscu powinno się przerwać lekturę, ale niestety wielu się na Eisnera powołuje. Był zamożnym człowiekiem, wyprodukował film o sobie, zamówił operę.

Maurice Shainberg z New Jersey opisał, jak został przyjęty do ŻZW, choć była to bardzo doborowa grupa: na 5 tys. kandydatów test przeszło 800; brał udział w zlikwidowaniu 600 członków antysemickich ugrupowań polsko-niemieckich. Z jego teczki przejętej przez IPN z Centralnego Archiwum Wojskowego - po wojnie był oficerem Informacji Wojskowej - wynika, że w tym okresie pracował jako traktorzysta w kołchozie.

Dawid Landau z Australii ujawnił się jako weteran ŻZW w latach 90. Przeczytał, że Jan Karski przedostał się do getta, i napisał do niego. Bez problemu przekonał bardzo już starszego pana, że to on go tam ochraniał. Karski przyjechał na jego zaproszenie do Australii, był wzruszony.

Karski uwierzył, pan nie?

- Dlaczego Karski miał coś podejrzewać? Ja przeczytałem całość wspomnień Landaua, kompletne niedorzeczności, nie tylko fragment, kiedy Landau, przebrany w mundur niemiecki, przedostaje się z Karskim do getta. Przypisał sobie też wywieszenie flag na Muranowskiej, wymianę pistoletów z Anielewiczem i wiele innych mrożących krew w żyłach przygód. Oszukiwanie Karskiego wydało mi się wyjątkowo oburzające. Inna sprawa, że Landau był w getcie, był w ŻZW, walczył, brał też udział w Powstaniu Warszawskim.

W tych wszystkich opowieściach, ponieważ opierają się na książce Lazara, pojawiają się oczywiście, jako ważni bohaterowie, Iwański i Apfelbaum.

''Kto kłamie? Pewien jestem, że nie Iwański. Przecież nie wymyślił sobie, że w tej bitwie stracił syna i brata'' - pisał Marian Apfelbaum, który dopominał się o pamięć dla swego stryja, Dawida Moryca Apfelbauma, jako przywódcy Żydowskiego Związku Wojskowego. Jego książka ''Dwa sztandary'' jest oskarżeniem Marka Edelmana, który miał zakłamać historię ŻZW, by wywyższyć ŻOB.


- Prawdą jest, że członkowie ŻOB-u przemilczali lub w najlepszym razie minimalizowali udział syjonistów rewizjonistów w konspiracji. To były konflikty, które sięgały czasów przedwojennych. Walka polityczna między partiami żydowskimi przybierała ostre formy, ich działacze obrzucali się inwektywami, wyzywali nawzajem, jedni od komunistów, drudzy od faszystów. ŻOB-owcy, którzy przeżyli, zajęli się głównie utrwalaniem własnej historii.

Co nie zmienia sytuacji, że Apfelbaum nie był przywódcą Żydowskiego Związku Wojskowego?

- Nie wiadomo, czy w ogóle istniał, sądzę raczej, że całą postać, włącznie z nazwiskiem, wymyślił Iwański. Na tyle dobrze, że na warszawskiej Woli nie tak dawno Apfelbaum dostał skwer swego imienia. Już zresztą w 1963 r. otrzymał pośmiertnie od ówczesnego członka politbiura Ochaba Krzyż Grunwaldu Wspomógł go w tym przywołany już tutaj Marian Apfelbaum, francuski lekarz, który przeczytał u Lazara, że przywódca ŻZW miał to samo nazwisko co on, i uwierzył, że to musiał być jego stryj. W książce, którą wydał nawet Instytut Yad Vashem, powtórzył wszystkie banialuki Bednarczyka.

Pracę ''Bohaterowie, hochsztaplerzy '' wykazującą krok po kroku, dlaczego te opowieści nie mogą być prawdziwe, czyta się jak kryminał.

- Ale te historie żyją spokojnie dalej. Ich autorzy dostają medale, powstają filmy i sztuki teatralne według ich opowieści. Częścią ekspozycji muzealnej w Yad Vashem poświęconej ŻZW jest pierścień, za pomocą którego Iwański miał porozumiewać się z Apfelbaumem. Relikwia pochodzi, rzecz jasna, od Iwańskiego, który przekazał ją na łożu śmierci Lazarowi. Ładny obrazek. Wyryty jest na nim symbol lwa z baranem, ozdobiony jeszcze ośmioramienną gwiazdą. Ten pierścień Lazar pokazywał wcześniej premierowi Izraela Menachemowi Beginowi, przed wojną komendantowi polskiego Betaru, zachowała się fotografia z tego spotkania. Napisaliśmy o tej mistyfikacji, wydrukował to izraelski dziennik ''Haarec''. I nic. Yad Vashem nie zmienił niczego w ekspozycji. Pierścień został tam umieszczony po długich staraniach, w celu zadośćuczynienia za minimalizowanie roli ŻZW, o co instytut był oskarżany. To strasznie smutne, że taka fałszywka uchodzi za jedyną materialną pozostałość po Żydowskim Związku Wojskowym.

Niedawno ukazała się w Polsce książka o ŻZW ''Flagi nad gettem''.

- Jej autor Mosze Arens, były minister obrony i spraw zagranicznych z ramienia izraelskiej prawicy, od kilkunastu lat zajmuje się historią ŻZW. Początkowo w tekstach zamieszczanych w prestiżowych pismach naukowych czerpał pełnymi garściami z opowieści Iwańskiego i jego kolegów, ugruntowując po raz kolejny jego fałszerstwa i niedorzeczności. Tym razem o Apfelbaumie, Iwańskim i ich towarzyszach broni zapomniał, za to obszernie cytował Eisnera i Landaua. O tym, dlaczego pominął część swoich bohaterów, ani słowa. Pisał w znanej już konwencji, by pomniejszyć wagę ŻOB-u i wywyższyć ŻZW. Książkę kończy dramatycznym stwierdzeniem: ''Dopiero teraz można pokazać, co naprawdę zdarzyło się w tych dniach braterstwa i rozpaczy w getcie warszawskim. Prawda zwycięża''. ŻZW, jako organizacja żydowskiej prawicy, jest mu potrzebna do politycznej wojny, którą prowadzi z izraelską lewicą.

A co można powiedzieć o ŻZW na pewno?

- Wiadomo, że jego członkowie walczyli na pl. Muranowskim - pytanie, jak długo - i że zawiesili dwa sztandary, niebiesko-żółty i biało-czerwony. W prasie konspiracyjnej, w pierwszej broszurze o powstaniu w getcie warszawskim, ''Na oczach świata'', napisanej przez Marię Kann, mowa jest o tych dwóch sztandarach. Problem jest z dokładną lokalizacją. Wszyscy, którzy tam byli, zginęli.

Ringelblum na kilka dni przed wybuchem powstania znalazł się w kwaterze ŻZW na Muranowskiej. Był pod wrażeniem jego przygotowań do walki. Pozostawił opis: ''Członkowie kierownictwa ŻZW, z którymi prowadziłem rozmowę przez kilka godzin, byli uzbrojeni w rewolwery zatknięte za pasem. W dużych salach znajdywała się broń różnego rodzaju, a więc ręczne karabiny maszynowe, karabiny, najrozmaitszego rodzaju rewolwery, ręczne granaty, torby z amunicją, mundury niemieckie''.

Bronili Muranowskiej co najmniej trzy dni. Tak wynika z dokumentacji niemieckiej, we wstępnej części raportu Stroopa odnotowana jest śmierć nazistowskiego oficera podczas zdobywania budynku, na którym powiewały flagi. Ale przy bliższej analizie raportu i powojennych zeznań Stroopa sprawa znów się komplikuje. [Jürgen Stroop dowodził likwidacją getta warszawskiego i tłumił powstanie w nim w kwietniu i maju 1943 r.].

Bojowcy wycofali się w kilku grupach. Mieli podkop ze swojej kwatery na drugą stronę Muranowskiej, to już było poza murem getta, a tam był ich punkt przerzutowy. Szczegóły znamy z jedynej relacji, z kręgu ŻZW, spisanej niedługo po powstaniu. Jej autor, ''Rudy Paweł'', nie znamy jego nazwiska, uczestniczył w tych wydarzeniach. Spędzili tam kilka dni, czekali, aż ludzie z AK, z którymi byli w kontakcie, przerzucą ich do lasu, do partyzantki, ale odmówiono im w końcu pomocy. Zostawieni sami sobie zostali w swojej kryjówce; odkryła ich granatowa policja. Wiadomo, że części bojowców udało się przed wpadką wrócić do Warszawy, poukrywali się na jakichś metach. Chyba nikt nie przeżył Powstania Warszawskiego. Szczegóły potyczki 30 kwietnia w okolicach wsi Mlądz opisuje dokładnie meldunek niemieckiej żandarmerii. ''Rudy Paweł'' zginął w Powstaniu Warszawskim.

Co wiemy o innych bojowcach z Żydowskiego Związku Wojskowego?

- Wiadomo, kto dowodził, bo o tym pisze Ringelblum - Paweł Frenkel i Leon Rodal. To z nimi najpewniej spotkał się w przededniu powstania na Muranowskiej. O Frenklu wiemy bardzo niewiele, ani gdzie się urodził, ani skąd pochodził, ani ile miał lat, czy Paweł to imię, czy pseudonim. Wiemy, że zginął, zapewne z bronią w ręku, już po upadku powstania, po ''aryjskiej stronie''. O Rodalu wiemy więcej, pochodził z Kielc, był dziennikarzem i działaczem Betaru i Nowej Organizacji Syjonistycznej. Istnieją trzy wersje jego śmierci. Odnaleźliśmy jego dalszą rodzinę, nic nie wiedzą. Znamy jeszcze kilkanaście nazwisk działaczy Betaru, którzy byli w warszawskim getcie.

Zapamiętałam z książki postać Rubena Feldschuha, który w Wiedniu jednocześnie uczęszczał na wykłady Freuda i chodził do szkoły rabinackiej.

- O nim stosunkowo dużo wiemy. Dość niesamowita postać. Ale nierzadko się zdarzało, że mieliśmy jakieś nazwisko, trop, przeszukiwaliśmy przeróżne dokumenty, żeby dowiedzieć się choć trochę więcej - i nic, odbijaliśmy się od ściany.

Na liście ŻOB-u spisanej przez Cywię Lubetkin, Antka Cukiermana i Marka Edelmana zaraz po powstaniu jest 220 bojowców. Czy wiadomo, ilu członków mógł liczyć Żydowski Związek Wojskowy?

- Jest kilka przekazów. Jeden mówi o 160 uzbrojonych Żydach, drugi o 80 bojowcach, trzeci o 60.

Mieli broń i byli dobrze wyszkoleni?

- Betar był organizacją tworzoną na wzór wojskowy, hierarchiczny, jej członkowie przechodzili przeszkolenie wojskowe, wedle ideologii jej założyciela Włodzimierza Żabotyńskiego, głoszącej, że mają się przygotowywać do walki zbrojnej w Palestynie o stworzenie państwa żydowskiego. Ale czy ci, którzy tworzyli ŻZW w getcie, byli wyszkoleni - trudno powiedzieć.

ŻZW się składał z betarowców i z osób, które przyłączyły się do nich. Tam były jakieś postaci z półświatka, jacyś ludzie przypadkowi, którzy chcieli się z takich czy innych powodów im podporządkować. Często się powtarza wątek, że tam byli Żydzi - oficerowie polskiego wojska, ale to legenda stworzona w kręgu Iwańskiego.

Czy można coś stwierdzić o ich współpracy z polskim podziemiem?

- Można: nie było żadnej oficjalnej współpracy, inaczej niż w przypadku ŻOB-u. Były natomiast kontakty nieformalne, jednym z akowców kontaktujących się z ŻZW na zasadach biznesowych był Janusz Ketling-Szemley. Handel bronią był znakomitym interesem. Byli też inni, ale trudniej ich zlokalizować - akowcy lub osoby pod nich się podszywające. Najważniejsze jest jednak to, że kategoryczny zakaz kontaktów z syjonistami rewizjonistami wydał Jerzy Makowiecki, szef Wydziału Informacji w Biurze Informacji i Propagandy KG AK. Powód był prozaiczny - nie miał zaufania do występującego w roli pośrednika Ketlinga, który nadużył jego zaufania i rozpoczął działalność na własną rękę.

Skąd więc mieli broń?

- Z zakupów. W przeciwieństwie do ŻOB-u nie dostali za darmo żadnej broni. Powtórzę: kontakty, jakie mieli z Polakami, były biznesowe, z ludźmi, którzy handlowali bronią z gettem. Ketlinga i jego ludzi oskarżono o przemyt służbowej broni do getta w celu zarobkowym - i był to zarzut poważny.

Wersja historii Żydowskiego Związku Wojskowego z Wikipedii, że ''podlegał faktycznie polskiemu dowództwu'' i dostawał od niego broń, zatacza ostatnio coraz szersze kręgi, upowszechniają ją różni prawicowi publicyści.

- Charakterystyczny był tekst ''Biało-czerwona opaska z gwiazdą Dawida'' opublikowany w ''Rzeczpospolitej'' po ukazaniu się polskiego przekładu książki Mariana Apfelbauma. Taki powrót do motywu polsko-żydowskiego braterstwa broni, który był lansowany w PRL-u, tylko że wtedy chodziło komunistów. Ale z drugiej strony o Iwańskim jako akowcu pisał w swoich wspomnieniach nie kto inny jak Stefan Korboński, w okresie okupacji szef Kierownictwa Walki Cywilnej. Oczywiście nie znał Iwańskiego, ale do koncepcji polsko-żydowskiego braterstwa jego historia znakomicie pasowała.

Największa akcja Kedywu związana z gettem miała miejsce pierwszego dnia powstania, 19 kwietnia 1943 r. Była całkowicie nieudana. Jej dowódca w relacji spisanej w Anglii w 1948 r. pisał, że część tych chłopców się przestraszyła, nie otworzyli ognia. Wywiązała się potyczka z granatowymi policjantami. Zginął jeden granatowy, drugi został ranny - ich nazwiska figurują w raporcie Stroopa. Nie udało się zrealizować zadania, jakie mieli wypełnić - wysadzić mur getta. Na symbol braterstwa broni to się słabo nadaje. Były jeszcze drobne wystąpienia AK i Gwardii Ludowej.

A w postaci Iwańskiego koncentruje się polski mit o Polakach, którzy bohatersko, bezinteresownie pomagali. Dlatego ta wersja tak łatwo się rozpowszechniła. Tymczasem prawdą o ''wielkiej akcji'' w getcie warszawskim, o powstaniu, jest samotność ginących, tak jak ją w wierszu ''Campo di Fiori'' opisał Miłosz.

*Dariusz Libionka - ur. w 1963 r. Historyk, członek Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN, redaktor naczelny wydawanego przez Centrum pisma ''Zagłada Żydów. Studia i Materiały''. Szef działu naukowego Państwowego Muzeum na Majdanku. Książkę
''Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze. Wokół Żydowskiego Związku Wojskowego'' (Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011) Dariusz Libionka napisał wspólnie z historykiem izraelskim Laurence'em Weinbaumem.

Żydowski Związek Wojskowy - organizacja konspiracyjna działająca podczas okupacji w getcie warszawskim. Jej twórcami byli działacze przedwojennej prawicowej organizacji syjonistycznej Betar. Komendantami ŻZW byli Paweł Frenkel i Leon Rodal. Niemal wszyscy działacze ŻZW zginęli w czasie powstania w getcie w kwietniu 1943 r. i dziś trudno z pewnością powiedzieć, ilu organizacja miała bojowników - źródła podają liczby od 300 do kilkudziesięciu.

 

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
http://wyborcza.pl/magazyn/1,128596,12546429,Niespotykany_wysyp_kombatantow.html

 

 

 


Copyright © tekst i zdjęcia  Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN [jeżeli nie zaznaczono inaczej]
www.holocaustresearch.pl